Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, czyli jak zostaje się Ultrasem :0)
bo jak to nazwać inaczej.

Jeszcze nie tak dawno po perturbacjach zdrowotnych cieszyłem się, że
„wracam'. Tak wracam, do aktywności, do truchtania, do biegania. Dziś mogę powiedzieć:
Masz ręce i nogi, masz serce i „rozum”, masz „Szczęście” przy sobie, to nic już nie może
przeszkodzić w przygodzie :0)
Pomysł w głowie „tańcował” od wielu lat. Może bardziej w sferze marzeń niż realu, ale jak się ma
wokół tylu „szalonych” ludzi (czytaj Harpagani) :0) to o szaleństo nie trudno. Byłem w dołku,
chociaż uczciwie biegałem, nic nie wychodziło. Czas sobie dać spokój z tym bieganiem
pomyślałem i wtedy … narodził się pomysł wyjazdu na Węgry, w myśl zasady - jest cel do
zrealizowania to i motywacja się znajdzie. Gadu gadu - Aga Anna - gadu gadu Anna Paweł i
poszło, zapisany na 30 km po górach. Zapisać się na zawody w jakich nigdy nie startowałem? o
stopniu trudności dla mnie nieosiągalnym? to może tylko oznaczać, że chyba mnie … tralala :0).
Sześć miesięcy na przygotowanie. Mam czas poszukać radości z biegania. Bieganie, truchtanie,
nogami szuranie, czasem i potykanie to cały czas do celu przybliżanie. Ale nie! to było by zbyt
proste. Jak to? (powiedziałem kiedyś pięknego mroźnego poranka) 30 km na Węgrzech przecież to
się w ogóle nie opłaci! Taki kawał jechać po trzy dychy? Jak szalona wyprawa - to po całości i
wtedy wpadł pomysł o realizacji marzenia 50 na 50. Szybka interwencja kolegi Łukasza u naszych
„bratanków” i zostałem przepisany na 54 km. Klamka zapadła jedziemy spełniać marzenia.:0)
Późnym popołudniem wyruszamy z Agą na spotkanie z Krisem, Martą i Piotrem, którzy zabierają
nas w długą podróż do „Madziarowa”, co prawda był strach, że nas zostawią jak zobaczą ile mamy
„gratów”, ale mistrz Tetris (jak określiła Krisa Marta) pięknie wszystko poukładał :0) Podróż
minęła we wspaniałej atmosferze poza jednym małym incydentem kiedy to ... świnki (zwane
knorrikami) pluszowe zostały przerobione na owieczki.
Spoko mamy wybaczone.:0) Do Szentendre docieramy ciemną nocą w asyście sarenek, lisa i zająca,
przywitani przez resztę grupy. Sobota to czas zwiedzania Budapesztu, bo w poniedziałek pewno się
nie ruszę.
Z wartych opisania faktów (poza urokiem miasta) jest ten - Aga pobija rekord na 100 m dobiegając
do pociągu, który zatrzymuje Olga czyniąc cuda w drzwiach :0) Odbieramy pakiety i lulu.
Niedziela, koniec żartów. Punktualnie o 9.00 startujemy na naszym dystansie (po uprzednim
skontrolowaniu zawodników czy są wyposażeni w obowiązkowe rzeczy, tzn: dokumenty, kurtkę,
telefon, bukłak i kubek oraz tradycyjnym rytuale startowym „piątka”, „buziol” i „kop” na szczęście
od mojego prywatnego „Kibica”):0)
Początek to bieg przez urocze stare miasteczko, może ciut za szybko ale bez szaleństw. Biegniemy
razem z Anią, Wojtkiem, Olą i Krisem Sz. bo po Krisie J. to już tylko kurz został :0) Koniec bruku -
zaczynamy zabawę (jak powiedział Kris). Pierwsze km za nami, mijamy pola i pniemy się ku
górom. Kris robi kilka fotek w trakcie biegu, zaczynamy się rozdzielać. Kris nadaje tempo z Olą, ja
próbuje się utrzymać z nimi.Wojtek ma ochotę pocisnąć, ale Ania studzi jego zapędy krótką
reprymendą :0) Pierwszy szczyt za nami, na zbiegu jestem ostrożny, żeby nie wyglebić. Dobiegam
do pierwszego punktu kontrolnego (nareszcie zobaczę na czym polega w górach pomiar czasu) i
dalej w drogę przez dwa kolejne podbiegi aż do punktu żywienowego Pilsszentlaszlo na 14 km,
kontrolując czas, żeby zmieścić się w limicie. Spokojnie ze sporym zapasem odbijam się na
czternastce, tankuję colę do bidonu i w drogę nie ma tu co odpoczywać. Trasa teraz zgoła
odmienna, dużo wąskich ścieżek, poprzecinanych w kilku miejscach strumykiem (trzeba uważać,
żeby nie zamoczyć butów). Mała przerwa na batonika z plecaka i tu mijają mnie Kris z Olą, którym
wcześniej się urwałem. Wszystko dobrze Paweł? Pytają (czułem się zaopiekowany). Dzięki :0)
24 km to Visegrad i wodopój, ale jaki wodopój poczłem się jakby to była meta. Harpagani (w sile
Aga, Anna, Marta, Michał, Piotr) dali popis kibicowania taki, że miejscowym „szczęki opadły” a ja
głupi finiszowałem i pytam to już koniec:0) Moja Mysza fotografuje, Anna uzupełnia napoje, reszta
dopinguje. Kubek wody na łeb od „tubylca”i w drogę, bo szkoda czasu, bo dwie minuty przedemną
Ola z Krisem.
Zaczynam 400m podbieg, najdłuższy na trasie, tu nie ma biegania tylko marsz. Szczyt zdobyty, na
górze dochodzę uciekinierów. Teraz ja pytam czy ok? Bo widzę, że coś nie halo z Krisem, ale chyba
musi troszkę odpocząć, bo gorąco. Trochę asfaltowej drogi, nogi niosą, ale i marsz też wskazany, bo
jeszcze daleko do celu. W lesie jest różnie, czasem ktoś mnie dogania to grzecznie przepuszczam,
za co dostaję podziękowania w różnych językach.
O dziwo jak było pod górkę to ja wyprzedzałem czasem. 34km troszkę wypłaszczenia i w drodze
na kolejny punkt odżywiania Pap-Ret spotykam Łukasza, który ciśnie na 84km. Hej Harpagan
(woła Łuki) jeszcze się spotkamy pewno. Szczerze to nie sądzę pomyślałem, bo jednak byłem
dosyć kawałek za nim. Lecz nigdy nie mów nigdy, mijają kolejne km i doszłem Łukasza
(walczącego z kontuzją) to jego 60ty, a mój 40 km. No leć Paweł jeszcze dwie chopki przed tobą.
Haha chopki, raczej wierchy, bo to co było zaraz po zbiegu, można było skwitować „o żesz
kur....kto to wymyślił” Dwa podejścia jakich jeszcze w życiu nie zdobywałem. Stromizna,
kamienie, korzenie (dobrze, że nie padało, bo by była masakra), ale co najfajniejsze, wcale mi to nie
przeszkodziło i wlazłem tam jak kozica wyprzedzając dwie osoby :0) Widok - jaki stamtąd się
rozpościerał - zapierał dech w piersi. Zjadłem tam spokojnie batonika popiłem colą poprosiłem
gościa z foto o zdjęcie i w drogę.
Niestety szczęścia było by za wiele i musiała się przytrafić kontuzja. Zbiegając z góry coś mi
nawaliło w kolanie i musiałem przerywać bieg marszem na przemian już do mety (tak myślę, że
może to być pokłosie potknięcia gdzie prawie upadłem na kolano). Skanzen to ostatni przystanek.
Dotankowałem wody do bidonu, bo już dość miałem słodkiego i ruszyłem dalej. Ostatnie 6km to
już droga asfaltowa, gdyby nie kolano to by było fajnie podgonić (jakby nie było, na asfalcie się
kiedyś szalało hahaha) :0) Na 4km przed metą ostatni najsympatyczniejszy punkt nawadniania.
Parka dzieciaczków stoi przy drodze z kubeczkami w dłoni, a na stołeczku mają dzbanek. Biegacz
przede mną przebiegł koło nich nie zatrzymując się i widać było, że są zawiedzeni. Nie, nie zrobię
im tego, podbiegam do nich a chłopczyk uśmiechnięty od ucha do ucha pyta „iso czy lemoniada”
:0) a to poproszę lemoniadę i wypiłem cały kubeczek pięknie dziękując. Mały gest, a jaki wielki
(jeszcze się uśmiecham pisząc te słowa ):0) Ostatni km. Tu już nie ma tłumów biegaczy,
pojedyncze „szalone” osobniki docierają do mety. 300M do mety podbiega do mnie Ola (dawaj
Paweł !!! - krzyczy) i biegnie ze mną w swoich japonkach odprowadzając do ostatniej prostej.
Dzięki Olu <3 dodałaś mi tyle ognia na ostatnich metrach (o mało nie stratowałem jakiejś
„gwiazdy” łażącej po trasie z jedzeniem w ręce, wbijając kijek w jej torebkę) jak bym był na
dopingu. Ciary na całym ciele na ostatnej prostej.
Jest! Moja Kochana Żabcia! nasi Harpagani zdzierają gardła, podbiegam do nich z okrzykiem
„ZROBIŁEM TO”!!! odbieram flagę, wpadam na metę, odwracam się i padam na kolana z
szalonym okrzykiem radości. Yeeesss!!!
54km w 8h23m. Zrobiłem to 50 km na 50 rocznicę urodzin marzenia się spełniają jak tylko dążysz
do ich zrealizowania. Zrobiłem to da się? Da się. Jestem Ultrasem:0)
Dziękuję mojemu ”Kwiatuszkowi”, bo bez niej by tego nie było. Dziękuję naszej „Harpagańskiej
familii” za szalony wypad i za to, że już po raz kolejny z wami odkrywam „nowe światy” !
Dziękuję i pozdrawiam Paweł „ ULTRAS „ :0)
Galeria: Saomon Ultra Trail - Paweł
Powiązane informacje
































DZIĘKUJEMY, ŻE CO ROKU JESTEŚCIE Z NAMI I TO DZIĘKI WAM... [więcej]



















Zimowa edycja Janosika na dystansie 45 km tak nas urzekła,... [więcej]









Wspaniała trasa z widokiem na Beskid Śląsk,... [więcej]


















Kto kocha ekstremalne wyczyny ??? Kto... [więcej]











Może jeszcze chwilę uda się pospać, te pół... [więcej]








