Zamieć, Zadyma, Zawierucha ...

Jako, że i tak chyba nikt tego nie czyta, bo nudy na pudy to będę się streszczać.
Wyspałem się w schronisku pomimo ciągłych rechotów osób, których cisza nocna nie obowiązuje, a i budzika ustawiać nie trzeba było, bo i przed świtem rechoty się zaczęły...
Kto był ten wie gdzie cała akcja ma miejsce, a kto nie wie to się doszuka jak będzie mu się chciało. No więc ruszamy dookoła Szczyrku trasą poprowadzoną graniami okolicznych gór. Początkowo jezdnią, do góry, później gęsiego pomiędzy domami, psy szczekają... początek stadka woła, że ścieżka się skończyła, i tak oto ostatni będą pierwszymi, bo rzucam się do zbiegu zostawiając moich przewodników. Teraz sam muszę wypatrywać żółto-czerwonych taśm z napisem: "Zawody biegowe. Prosimy nie zrywać!"
Biegnę, przede mną chłopak, za mną też ktoś się ciągnie. Idziemy, to znowu można podbiec bo teren pozwala. Około ósmego kilometra przyjemna samotność, po obu stronach ciekawe widoki, a niewiele widać. Śnieg, mgła...
To ten moment wyścigu, kiedy zaczynam się zastanawiać ile czasu zajmie mi dogonienie tego przede mną, i kolejnego, następnego. Bez szarpania, spokojnie, pilnując co do minuty czasu karmienia, odrabiam dystans do tych co w zasięgu wzroku. O spektakularnym tempie nie ma mowy, bardziej to przypomina marszobieg w piachu, a takie warunki mi pasują.
Na Salmopolu melduję się po 2 godzinach i 9 minutach ... niech będzie, choć planowałem wcześniej. Ziemniaków nie ma na punkcie żywieniowym, na banany nawet nie patrzę, bo zamrożone i pokryte śniegiem. Koleżanka, co wydaje się być pierwszą z kobiet, też nie traci czasu na punkcie. Ruszam i wydaje mi się, że mogę mieć towarzystwo na drugą połowę trasy. Na lekkim podejściu zjadam banana wyciągniętego spod kurtki i muszę sam gonić kolejnego towarzysza, bo koleżanka postanowiła zwolnić...
W tym sypkim, głębokim śniegu mięśnie pracują inaczej, główne obciążenie czuję w pośladkach i plecach. Cała koncentracja skierowana jest na utrzymywanie równowagi na nierównej i kopnej trasie. Próby szukania lepszej, swojej ścieżki kończą się po trzech krokach staniem w śniegu po kolana...
Chyba nieźle mi idzie, bo doganiam chłopaków, których wcześniej nie miałem w zasięgu wzroku. Na podejściu pod Malinową Skałę zbiera nas się czwórka. Gdy wychodzimy ponad strefę lasu, mamy silny wiatr z lewej, przy lecącym poziomo śniegu nie widać żadnych śladów przed nami. Po osiągnięciu najwyższego punktu rozglądamy się za jakąś taśmą po tej siwej, świszczącej w uszach krainie. Taśmy przeważnie wiszą na drzewach, tyle że tych tu nie uświadczysz. Nikt z nas nie ma tracka (mój nie wiedzieć czemu tym razem olał mnie od początku). Mózgi jeszcze nam nie zamarzły i obierając odpowiedni azymut, trafiamy na trasę. Czy inni, co tu przyjdą po nas też jakoś sobie poradzą? Czy ktoś zgubi się i błądząc...
Zimno tak, że szczypią wszystkie palce u rąk i pół twarzy. Myślę tylko o tym, żeby wydostać się z tego przeklętego wiatru, dotrzeć do jakiejś zasłony z drzew. Chowam dłonie w kieszeniach kurtki, niektóre palce już nie bolą z zimna, nie czuję ich gdy próbuję ruszać. Podczas marszobiegu próbuję rozgrzać dłonie, kręcąc ramionami i czuję jak siła odśrodkowa wciska krew w palce.
Pierwsi narciarze oznaczają Małe Skrzyczne, już tak nie huczy wiatr, a teren pozwala biec. W końcu zbliżam się do Skrzycznego, z przeciwka mijają mnie roześmiane twarze, a ja wróciłem do świata żywych. Mijam schronisko z myślą, że teraz już tylko szybki zbieg i meta. To na co czekałem pół dnia, to co planowałem ... nie chciało nadejść. Jaka głębokość śniegu uniemożliwia zbieg? No właśnie taka jaką mam pod nogami! To już tam na tej przeklętej grani szybciej się przemieszczałem.
Niekończący się trawers, koślawiący nogi przedeptany śnieg.... aaa oszczędzę Wam tego. Ostatni odcinek choć szybszy nie jest przyjemniejszy, trzymając tempo wyprzedzam kilku z mojego dystansu. Na mecie jestem po 4 godzinach i 42 minutach. Czas o ponad godzinę dłuższy od planowanego. Śniegu mam dość przynajmniej na rok :-/
Wracam do schroniska, które mam 100 metrów od mety. Po długim gorącym prysznicu dochodzę do siebie. Teraz czas na dopingowanie tych co walczą w Zamieci, miskę makaronu i gorącą kawę :)
Powiązane informacje































DZIĘKUJEMY, ŻE CO ROKU JESTEŚCIE Z NAMI I TO DZIĘKI WAM... [więcej]



















Zimowa edycja Janosika na dystansie 45 km tak nas urzekła,... [więcej]









Wspaniała trasa z widokiem na Beskid Śląsk,... [więcej]



















Kto kocha ekstremalne wyczyny ??? Kto... [więcej]











Może jeszcze chwilę uda się pospać, te pół... [więcej]








